(z opowiadania mojego ojca Remigiusza Cichockiego)
Pasłęk, lata 50 XX wieku to w mieszkańcach Pasłęka ciągle żywe obrazy okrucieństw II wojny światowej, ale też marzenia o lepszym życiu. Wszystkiego brakowało. Bieda była powszechna więc różnice społeczne nie były dostrzegalne. Zakład odlewni żeliwa i metali nieżelaznych „Bumar” w Pasłęku był w tym czasie największym zakładem pracy. Zapotrzebowanie na wszystko było tak duże, że nie nadążano z realizacją zamówień dla gdańskich stoczni i przemysłu zbrojeniowego. Większość dorosłych mieszkańców naszego miasta, z wykształceniem czy bez, pierwsze swoje kroki w poszukiwaniu pracy kierowało do Powiatowej Rady Narodowej lub I sekretarza partii. Ci najczęściej dzwonili do odlewni z nakazem stworzenia kolejnego stanowiska pracy. Zjawisko bezrobocia nie istniało. Po wojsku i zawirowaniach roku ’56, młody, wykształcony członek partii musiał zająć stanowisko nierobotnicze.
„-Skierowali mnie do Odlewni, gdzie z miejsca objąłem funkcję personalnego (dzisiaj: kierownik kadr). W pierwszych dniach pracy do pokoju weszła portierka.
-Panie personalny Malik do pana.
– Niech wejdzie.
Człowiek około czterdziestoletni z czapką w ręku lekko utykając podszedł do biurka.
– Jestem Malik. Przyniosłem zwolnienie lekarskie.
– Pan często choruje, towarzyszu Malik. Czy to jakiś uraz z czasów wojny?
Widząc młodego, 25 letniego personalnego, Malik niepewnie zaczął rozmowę.
-A takie tam dzieje. Jeśli pan personalny chce to zapraszam do siebie po pracy. Żona przygotuje obiad może coś wypijemy. Pan tu nowy, więc opowiem o mieście i ludziach, bo widzi Pan ja jestem tutejszy.
-Może kiedyś. Ale możecie być spokojni. Zwolnienie jest w porządku, a ja nie mam zwyczaju podejrzewać, że oszukują. Teraz wracajcie do pracy.
-To zaproszenie jest aktualne, a teraz dziękuję i do widzenia towarzyszu.
W głosie Malika była nuta zadowolenia i swobody. Zaraz po jego wyjściu sięgnąłem po jego teczkę. Był tam jedynie kwestionariusz, w którym sam pracownik wpisał to co uznał za właściwe. Nie było tego tam wiele: gdzie mieszkał, gdzie pracował, co robił w czasie wojny. Z pochodzenia Niemiec, po szkole średniej pracował na lotnisku. W trakcie lotu kontrolnego samolot, którym leciał z Olsztyna do Mławy uległ w czasie lądowania awarii. W wyniku wypadku znalazł się w szpitalu gdzie miał operację. W czasie wojny pracował i do dzisiaj pracuje w pasłęckiej odlewni. Znał zakład i swoją pracę, więc mimo niemieckiego pochodzenia zostawiono go jako fachowca.
Po pracy wróciłem do pokoju mieszkania należącego do kolegi Purzyckiego.
-Ty znasz tego Niemca Malika? Przyszedł dzisiaj do mnie ze zwolnieniem i zaprosił do siebie na obiad.
-Pewnie coś chce. Możesz posłuchać, ale niczego nie obiecuj. Wiesz, że Niemiec to zawsze Niemiec -doradził kolega księgowy.
Następnego dnia po pracy z teczką pod pachą ledwo wyszedłem za bramę, a już z daleka zobaczyłem Malika czekającego po drzewem.
-To co, zapraszam do nas. Żona czeka z obiadem.
-Ale ja nie wiem czy to wypada.
-Pan jest młody, na stanowisku to nie tylko, że wypada ale i trzeba z załogą się poznać. Zapraszam, nie ma się czego obawiać. Mieszkamy blisko, na rogu Nowotki i Stalingradu, ma Pan blisko domu, więc nawet po kielichu łatwo trafić. Idziemy.
W domu, poniemieckim jakich wiele w mieście, pani Malik na widok gościa od razu pobiegła do kuchni. Wróciła z wazą zupy. Na stole stały już talerze i karafka z kolorową wódką.
-Panowie sobie siadają i jedzą, a ja idę do kuchni pilnować kotletów. Obiad i kieliszek wódki zawsze poprawiają atmosferę.
Przy stole, opowiedziałem o swojej rodzinnej wsi i to jak znalazłem się w Pasłęku. Stały temat powojennych rozmów w papierosowym dymie i oparach wódki. Malik bardziej pytał niż mówił o sobie. Spotkanie przebiegło w miłej atmosferze.
Kolejne dni były typowe – praca i dom. Po miesiącu Malik znów nie był w pracy. Gdy wrócił od razu skierował się do personalnego, czyli do mnie. Przywitaliśmy się jak starzy znajomi. Znów było zaproszenie na obiad, tym razem przyjęte bez żadnego krygowania się. Domowy obiad dla kawalera to wspomnienie rodzinnego domu. Tym razem przy stole było swobodniej. Malik opowiadał o swoim zdrowiu i matce w Niemczech, która ma zakład i pisze, że jest jej ciężko, że bardzo chce jeszcze zobaczyć syna.
– W czym problem? Spytałem.
-Personalny nie wie, że czasy gdy Niemców wysiedlano minęły. Teraz, póki nadaję się do pracy, to muszę pracować. Jak bym dostał zaświadczenie potwierdzone przez 3 lekarzy o utracie 70% zdrowia to mogę starać się o paszport i prawo wyjazdu do Niemiec. Powiem otwarcie, jak mi załatwicie to zaświadczenie to ten dom przepiszę na was.
Oferta była kusząca, ale nie wiedziałem jak się do tego zabrać. Okazja nadarzyła się dopiero 3 miesiące później. Dyrektor wezwał mnie do siebie.
-Mam informację, że załoga jest niezadowolona, bo jeden z pracowników zawsze przed świętami przynosi zwolnienie lekarskie, a oni muszą za niego pracować. Weźmiecie jego zwolnienia i pójdziecie do przychodni. Niech lekarz potwierdzi, czy je wystawił czy też są podrobione. Aha, jeszcze taka uwaga. Tam pracuje jako pielęgniarka siostra tego od zwolnień, więc zróbcie to dyskretnie.
Przychodnia na ulicy Wojska Polskiego to z odlewni zaledwie 5 minut marszu. Dłużej trzeba było czekać w kolejce. W końcu wszedłem do gabinetu.
-Panie doktorze ja przyszedłem służbowo.
Lekarz zwrócił się do pielęgniarki.
-Dobrze, zostawcie nas samych.
-Mam tutaj zwolnienia lekarskie z pana pieczątką i podpisem wystawione dla jednego z naszych pracowników. Jest podejrzenie, że nie koniecznie wystawiał je pan doktor. Może pan rzucić na nie okiem.
Lekarz z ciekawością zaczął je oglądać.
-Nie muszę zaglądać do karty pacjenta by stwierdzić, że te dwa to nie ja wystawiałem.
-Panie doktorze, czy pan się domyśla kto mógł to zrobić?
-Pan wie i ja wiem.
-To zapewne pan sobie zdaje sprawę, że to jest sprawa dla prokuratora. Nam nie wolno pobłażać takim zachowaniom. Nasz dyrektor …
-Panie personalny, nie wystarczy nagana, albo upomnienie? Zapewniam, że to ostatni raz. To będzie kłopot też dla mnie. Pan przymknie oko a ja za to jakoś się odwdzięczę.
-Hm, no jest taka sprawa, ale nie tutaj. Powiedziałem.
-Zapraszam do siebie do mieszkania.
Tego samego dnia skorzystałem z zaproszenia. Był to dom przy szpitalu miejskim, drugie piętro. Mieszkanie było bardzo czyste i zadbane. Na stole wylądowały dwa kieliszki i karafka wódki. Wyższa kultura. Po dwóch kieliszkach atmosfera była na tyle luźna, że postanowiłem przedstawić sprawę, z którą przyszedłem.
-Widzi pan doktorze, mam znajomego, który prosi mnie o pomoc w załatwieniu zaświadczenia lekarskiego. To Niemiec, który chce wyjechać do swojej rodziny.
-Nie on jeden, ale spróbujemy. Trzeba sobie w tych trudnych czasach pomagać.
Dwa dni później poszedłem z Malikiem do przychodni. Lekarz kazał mu się rozebrać. Kręcił nogą w lewą i prawą stronę, zginał w kolanie i w stopie. Kiedy pacjent się ubierał oglądał dokumentację medyczną.
-Trzeba będzie zrobić jeszcze kilka rentgenów. Z nimi wyślę pana do ortopedy. Proszę być dobrej myśli.
Malik dalej działał sam. Przychodził do pracy jak gdyby nigdy nic. Do mnie już nie zachodził.
-I jak tam – zagadnąłem go, gdy przypadkowo spotkaliśmy się „na bramie” zakładu.
-Jeszcze jeden podpis, ale to nie wiadomo kiedy. Ale dziękuję za to co pan zrobił. Myślę że dalej dam radę sam.
Czas mijał. Kiedy zorientowałem się, że od dłuższego czasu nie widziałem go w pracy zagadnąłem jego kolegę.
-Co u Malika? Dawno go nie widziałem.
-Wyjeżdża. Nie wiedział pan?
Zaskoczony poszedłem do warsztatu. Malika nie widzieli tam już ze dwa tygodnie. Sprawdziłem teczkę. Nie było żadnego zwolnienia. Po pracy szybko poszedłem do jego domu na Nowotki. Kiedy zapukałem drzwi otworzyła uśmiechnięta pani Malik.
-Jest mąż?
-Jestem -zawołał Malik. Pakujemy się, bo za dwa dni wyjeżdżamy. Miałem jeszcze pana odwiedzić i podziękować, ale przed wyjazdem jest tyle roboty. Niestety -zakłopotany wzrok uciekł gdzieś w bok- ale postawili mi warunek, że muszę się domu zrzec na państwo. Ale może kiedyś się odwdzięczę inaczej.
-Trudno. Zeszło ze mnie napięcie. Zrobiłem się jakiś obojętny. To już kolejne mieszkanie, które przeszło mi obok nosa. Może miałbym z tym domem tylko kłopoty. Kawalerka przy placu Grunwaldzkim, którą miałem niedługo dostać też będzie czymś czego nigdy nie miałem. Za dużo szczęścia naraz to też niedobrze – pomyślałem.
Kilka miesięcy później najlepszy z pracy kolega Malika przyszedł do mnie do pokoju.
-Malik przysłał list. Prosi abym panu podziękował i jeszcze raz przeprosił za ten dom. Tak naprawdę to był on niemieckim pilotem zestrzelonym w okolicach Mławy. Ranny wrócił do rodziny w Pasłęku. Ukrywał swoją historię bo bał się aresztowania. Napisał też, że jeśli znowu będzie wojna i się spotkacie to pana nie zastrzeli.
Nie wiem co chciał mi przez to powiedzieć, ale byłem tak zły, że sobie ze mnie zadrwił, więc postanowiłem nikomu tej historii nie opowiadać.”
Koniec
Mój ojciec odszedł 23 XII 2020, a z nim wiele takich historii.
Archiwalne zdjęcia Bumaru (powszechnie nazywanego „odlewnią”) pochodzą z serwisu Facebook (konto: „Jestem z Pasłęka„) i są pozyskane z rodzinnego archiwum rodziny byłego dyrektora tego zakładu pana T. Smulskiego.
gru 28 2020
Malik
(z opowiadania mojego ojca Remigiusza Cichockiego)
Pasłęk, lata 50 XX wieku to w mieszkańcach Pasłęka ciągle żywe obrazy okrucieństw II wojny światowej, ale też marzenia o lepszym życiu. Wszystkiego brakowało. Bieda była powszechna więc różnice społeczne nie były dostrzegalne. Zakład odlewni żeliwa i metali nieżelaznych „Bumar” w Pasłęku był w tym czasie największym zakładem pracy. Zapotrzebowanie na wszystko było tak duże, że nie nadążano z realizacją zamówień dla gdańskich stoczni i przemysłu zbrojeniowego. Większość dorosłych mieszkańców naszego miasta, z wykształceniem czy bez, pierwsze swoje kroki w poszukiwaniu pracy kierowało do Powiatowej Rady Narodowej lub I sekretarza partii. Ci najczęściej dzwonili do odlewni z nakazem stworzenia kolejnego stanowiska pracy. Zjawisko bezrobocia nie istniało. Po wojsku i zawirowaniach roku ’56, młody, wykształcony członek partii musiał zająć stanowisko nierobotnicze.
„-Skierowali mnie do Odlewni, gdzie z miejsca objąłem funkcję personalnego (dzisiaj: kierownik kadr). W pierwszych dniach pracy do pokoju weszła portierka.
-Panie personalny Malik do pana.
– Niech wejdzie.
Człowiek około czterdziestoletni z czapką w ręku lekko utykając podszedł do biurka.
– Jestem Malik. Przyniosłem zwolnienie lekarskie.
– Pan często choruje, towarzyszu Malik. Czy to jakiś uraz z czasów wojny?
Widząc młodego, 25 letniego personalnego, Malik niepewnie zaczął rozmowę.
-A takie tam dzieje. Jeśli pan personalny chce to zapraszam do siebie po pracy. Żona przygotuje obiad może coś wypijemy. Pan tu nowy, więc opowiem o mieście i ludziach, bo widzi Pan ja jestem tutejszy.
-Może kiedyś. Ale możecie być spokojni. Zwolnienie jest w porządku, a ja nie mam zwyczaju podejrzewać, że oszukują. Teraz wracajcie do pracy.
-To zaproszenie jest aktualne, a teraz dziękuję i do widzenia towarzyszu.
W głosie Malika była nuta zadowolenia i swobody. Zaraz po jego wyjściu sięgnąłem po jego teczkę. Był tam jedynie kwestionariusz, w którym sam pracownik wpisał to co uznał za właściwe. Nie było tego tam wiele: gdzie mieszkał, gdzie pracował, co robił w czasie wojny. Z pochodzenia Niemiec, po szkole średniej pracował na lotnisku. W trakcie lotu kontrolnego samolot, którym leciał z Olsztyna do Mławy uległ w czasie lądowania awarii. W wyniku wypadku znalazł się w szpitalu gdzie miał operację. W czasie wojny pracował i do dzisiaj pracuje w pasłęckiej odlewni. Znał zakład i swoją pracę, więc mimo niemieckiego pochodzenia zostawiono go jako fachowca.
Po pracy wróciłem do pokoju mieszkania należącego do kolegi Purzyckiego.
-Ty znasz tego Niemca Malika? Przyszedł dzisiaj do mnie ze zwolnieniem i zaprosił do siebie na obiad.
-Pewnie coś chce. Możesz posłuchać, ale niczego nie obiecuj. Wiesz, że Niemiec to zawsze Niemiec -doradził kolega księgowy.
Następnego dnia po pracy z teczką pod pachą ledwo wyszedłem za bramę, a już z daleka zobaczyłem Malika czekającego po drzewem.
-To co, zapraszam do nas. Żona czeka z obiadem.
-Ale ja nie wiem czy to wypada.
-Pan jest młody, na stanowisku to nie tylko, że wypada ale i trzeba z załogą się poznać. Zapraszam, nie ma się czego obawiać. Mieszkamy blisko, na rogu Nowotki i Stalingradu, ma Pan blisko domu, więc nawet po kielichu łatwo trafić. Idziemy.
W domu, poniemieckim jakich wiele w mieście, pani Malik na widok gościa od razu pobiegła do kuchni. Wróciła z wazą zupy. Na stole stały już talerze i karafka z kolorową wódką.
-Panowie sobie siadają i jedzą, a ja idę do kuchni pilnować kotletów. Obiad i kieliszek wódki zawsze poprawiają atmosferę.
Przy stole, opowiedziałem o swojej rodzinnej wsi i to jak znalazłem się w Pasłęku. Stały temat powojennych rozmów w papierosowym dymie i oparach wódki. Malik bardziej pytał niż mówił o sobie. Spotkanie przebiegło w miłej atmosferze.
Kolejne dni były typowe – praca i dom. Po miesiącu Malik znów nie był w pracy. Gdy wrócił od razu skierował się do personalnego, czyli do mnie. Przywitaliśmy się jak starzy znajomi. Znów było zaproszenie na obiad, tym razem przyjęte bez żadnego krygowania się. Domowy obiad dla kawalera to wspomnienie rodzinnego domu. Tym razem przy stole było swobodniej. Malik opowiadał o swoim zdrowiu i matce w Niemczech, która ma zakład i pisze, że jest jej ciężko, że bardzo chce jeszcze zobaczyć syna.
– W czym problem? Spytałem.
-Personalny nie wie, że czasy gdy Niemców wysiedlano minęły. Teraz, póki nadaję się do pracy, to muszę pracować. Jak bym dostał zaświadczenie potwierdzone przez 3 lekarzy o utracie 70% zdrowia to mogę starać się o paszport i prawo wyjazdu do Niemiec. Powiem otwarcie, jak mi załatwicie to zaświadczenie to ten dom przepiszę na was.
Oferta była kusząca, ale nie wiedziałem jak się do tego zabrać. Okazja nadarzyła się dopiero 3 miesiące później. Dyrektor wezwał mnie do siebie.
-Mam informację, że załoga jest niezadowolona, bo jeden z pracowników zawsze przed świętami przynosi zwolnienie lekarskie, a oni muszą za niego pracować. Weźmiecie jego zwolnienia i pójdziecie do przychodni. Niech lekarz potwierdzi, czy je wystawił czy też są podrobione. Aha, jeszcze taka uwaga. Tam pracuje jako pielęgniarka siostra tego od zwolnień, więc zróbcie to dyskretnie.
Przychodnia na ulicy Wojska Polskiego to z odlewni zaledwie 5 minut marszu. Dłużej trzeba było czekać w kolejce. W końcu wszedłem do gabinetu.
-Panie doktorze ja przyszedłem służbowo.
Lekarz zwrócił się do pielęgniarki.
-Dobrze, zostawcie nas samych.
-Mam tutaj zwolnienia lekarskie z pana pieczątką i podpisem wystawione dla jednego z naszych pracowników. Jest podejrzenie, że nie koniecznie wystawiał je pan doktor. Może pan rzucić na nie okiem.
Lekarz z ciekawością zaczął je oglądać.
-Nie muszę zaglądać do karty pacjenta by stwierdzić, że te dwa to nie ja wystawiałem.
-Panie doktorze, czy pan się domyśla kto mógł to zrobić?
-Pan wie i ja wiem.
-To zapewne pan sobie zdaje sprawę, że to jest sprawa dla prokuratora. Nam nie wolno pobłażać takim zachowaniom. Nasz dyrektor …
-Panie personalny, nie wystarczy nagana, albo upomnienie? Zapewniam, że to ostatni raz. To będzie kłopot też dla mnie. Pan przymknie oko a ja za to jakoś się odwdzięczę.
-Hm, no jest taka sprawa, ale nie tutaj. Powiedziałem.
-Zapraszam do siebie do mieszkania.
Tego samego dnia skorzystałem z zaproszenia. Był to dom przy szpitalu miejskim, drugie piętro. Mieszkanie było bardzo czyste i zadbane. Na stole wylądowały dwa kieliszki i karafka wódki. Wyższa kultura. Po dwóch kieliszkach atmosfera była na tyle luźna, że postanowiłem przedstawić sprawę, z którą przyszedłem.
-Widzi pan doktorze, mam znajomego, który prosi mnie o pomoc w załatwieniu zaświadczenia lekarskiego. To Niemiec, który chce wyjechać do swojej rodziny.
-Nie on jeden, ale spróbujemy. Trzeba sobie w tych trudnych czasach pomagać.
Dwa dni później poszedłem z Malikiem do przychodni. Lekarz kazał mu się rozebrać. Kręcił nogą w lewą i prawą stronę, zginał w kolanie i w stopie. Kiedy pacjent się ubierał oglądał dokumentację medyczną.
-Trzeba będzie zrobić jeszcze kilka rentgenów. Z nimi wyślę pana do ortopedy. Proszę być dobrej myśli.
Malik dalej działał sam. Przychodził do pracy jak gdyby nigdy nic. Do mnie już nie zachodził.
-I jak tam – zagadnąłem go, gdy przypadkowo spotkaliśmy się „na bramie” zakładu.
-Jeszcze jeden podpis, ale to nie wiadomo kiedy. Ale dziękuję za to co pan zrobił. Myślę że dalej dam radę sam.
Czas mijał. Kiedy zorientowałem się, że od dłuższego czasu nie widziałem go w pracy zagadnąłem jego kolegę.
-Co u Malika? Dawno go nie widziałem.
-Wyjeżdża. Nie wiedział pan?
Zaskoczony poszedłem do warsztatu. Malika nie widzieli tam już ze dwa tygodnie. Sprawdziłem teczkę. Nie było żadnego zwolnienia. Po pracy szybko poszedłem do jego domu na Nowotki. Kiedy zapukałem drzwi otworzyła uśmiechnięta pani Malik.
-Jest mąż?
-Jestem -zawołał Malik. Pakujemy się, bo za dwa dni wyjeżdżamy. Miałem jeszcze pana odwiedzić i podziękować, ale przed wyjazdem jest tyle roboty. Niestety -zakłopotany wzrok uciekł gdzieś w bok- ale postawili mi warunek, że muszę się domu zrzec na państwo. Ale może kiedyś się odwdzięczę inaczej.
-Trudno. Zeszło ze mnie napięcie. Zrobiłem się jakiś obojętny. To już kolejne mieszkanie, które przeszło mi obok nosa. Może miałbym z tym domem tylko kłopoty. Kawalerka przy placu Grunwaldzkim, którą miałem niedługo dostać też będzie czymś czego nigdy nie miałem. Za dużo szczęścia naraz to też niedobrze – pomyślałem.
Kilka miesięcy później najlepszy z pracy kolega Malika przyszedł do mnie do pokoju.
-Malik przysłał list. Prosi abym panu podziękował i jeszcze raz przeprosił za ten dom. Tak naprawdę to był on niemieckim pilotem zestrzelonym w okolicach Mławy. Ranny wrócił do rodziny w Pasłęku. Ukrywał swoją historię bo bał się aresztowania. Napisał też, że jeśli znowu będzie wojna i się spotkacie to pana nie zastrzeli.
Nie wiem co chciał mi przez to powiedzieć, ale byłem tak zły, że sobie ze mnie zadrwił, więc postanowiłem nikomu tej historii nie opowiadać.”
Koniec
Mój ojciec odszedł 23 XII 2020, a z nim wiele takich historii.
Archiwalne zdjęcia Bumaru (powszechnie nazywanego „odlewnią”) pochodzą z serwisu Facebook (konto: „Jestem z Pasłęka„) i są pozyskane z rodzinnego archiwum rodziny byłego dyrektora tego zakładu pana T. Smulskiego.